Google Clips, czyli jak nie promować aparatu

źródło: materiały producenta

Trend automatycznego dokumentowania naszego życia wydaje się nadal rozwijać. Tym razem tą drogą postanowił podążyć gigant z Mountain View. Choć głównym tematem ostatniej konferencji Google był Pixel 2, to znalazła się też nowinka dla tych, którzy próbują jak najdokładniej udokumentować swoje życie. Google Clips przyświeca podobna idea co omawianemu niedawno Front Row – jego zadaniem jest rejestrowanie ujęć i klipów w sposób niemal nieangażujący użytkownika. Jak wskazuje nazwa, wśród podstawowych akcesoriów odnajdziemy uchwyt z klipsem, pozwalającym przypiąć urządzenie do kieszonki naszej koszulki, paska torebki itp. Według specyfikacji prezentowanej przez Google całość waży około 60 gramów, więc raczej nie będzie nam ciążyć. Oczywiście, Google Clips może też stać gdzieś z boku i z poziomu półki rejestrować np. naszą domówkę. W odróżnieniu od konkurencyjnego Front Row nie posiada ekranu. Zadaniem użytkownika jest jedynie uruchomić urządzenie, a potem zdać się na algorytmy typu machine learning, które same zadecydują kiedy wykonać najlepsze ujęcie itp. Wedle obietnic Google ich AI ma wybrać optymalne parametry do oświetlenia, kadrować, rozpoznawać twarze wskazane (wskazane wcześniej przez użytkownika) tak, aby na zdjęciach utrwalić przede wszystkim naszych bliskich i nie pstrykać fotek, których nie będziemy potrzebować. Oczywiście, ostateczna decyzja co do tego które zdjęcia zechcemy zachować będzie należała do nas.

Przykładowe zdjęcie promujace możliwości Google Clips. Źródło: materiały producentaMateriały promocyjne nie są jednak zbyt szczodre. Prezentowane na stronie produktu fotografie wydają się być nieco nieostre i raczej kiepskiej jakości… Znajdziemy tam też przykładowe klipy zarejestrowane przez urządzenie – ot takie kilkusekundowe gif’y. Oczywiście, wszystkiemu towarzyszy dopracowany marketingowo opis, wedle którego misją urządzenia jest pozwolenie użytkownikowi na cieszenie się chwilą, zamiast skupianie się na rejestracji wydarzeń dookoła niego. Jednak dla osób zainteresowanych urządzeniem od strony technicznej wspomniane materiały wydają się krzyczeć, by chcieć zajrzeć w specyfikację. Nieczęsto bowiem zdarza się, że producent pochwali się jasnością obiektywu jedynie „niby przypadkiem” w ramach prezentacji produktu (napis wokół obiektywu z dumą ogłasza nam f/2.4), a już tym rzadziej pominie magiczne słowo „megapiksele”. W zamian Google przede wszystkim podkreśla, że kat widzenia to 130 stopni. Szeroki kąt, biorąc pod uwagę, że kadrowanie ma się odbywać autonomicznie, wydaje się jedynym sposobem na realizację tego celu. Ostatnie z promowanych parametrów to pamięć 16 GB i możliwość pracy do 3 godzin na baterii w trypie smart capture.

Materiał promujący możliwości Google Clips

Przykładowe zdjęcie promujace możliwości Google Clips. Źródło: materiały producent

źródło: materiały producenta

Co zdradza nam strona ze specyfikacją? Otóż, w pierwszej odsłonie (tzn. bez rozwijania szczegółów) nadal nikt nie chce nas bombardować specyfikacją matrycy. Wydaje się podejrzane? Obawiam się, że w tym wypadku jak najbardziej słusznie wydaje się, że coś tu nie gra. Pierwsze to informacja o możliwości rejestrowania „ruchomych zdjęć” (motion photos), czyli JPEG’ów z osadzonym plikiem MP4. Dodatkowo dowiemy się, że Google Clips nie nagrywa dźwięku. Nie żeby nie chciał, ale najzwyczajniej w świecie nie jest wyposażony w mikrofon. Co z rozdzielczością? No cóż… Próżno szukać ile megapiskeli ma sensor. Nie znajdziemy nawet informacji o rozdzielczości zdjęć. Specyfikacja chętnie poda nam zamiast tego informację o fizycznej wielkości pojedynczego piksela, która w tym wypadku wynosi 1.55μm. Co oznacza to dla użytkownika? No cóż, przede wszystkim, większą podatność na ziarno (co z resztą świetnie widać w zdjęciach promocyjnych prezentowanych przez Google). Skoro Google nie chwali się innymi parametrami matrycy to najwyraźniej, powiedzmy to szczerze, dlatego że nie ma czym. Spokojnie, potencjalnie średniej jakości sensor, to nie jedyne co Google zrobił, by zabić swój produkt zanim wejdzie na rynek. Aplikacja mobilna będąca jedynym sposobem na przyjemne użytkowanie Clips’a (a właściwie, na użytkowanie go w ogóle) wymaga posiadania systemu Android 7.0 Nugat lub wyższego. Tym sposobem już na starcie Google Clips rezygnuje z większości potencjalnych użytkowników.

Ostatni element jaki pozostaje do omówienia to cena. 249$ to sporo za tego typu gadżet, zwłaszcza przy tak ograniczonej funkcjonalności. Jeśli naprawdę zależy nam na czymś co zarejestruje sytuację za nas, niemal „w ciemno” to zdecydowanie szybciej powierzyłabym tą misję GoPro HERO4 Session (choć absolutnie nie jestem fanką produktów GoPro). W kontekście Google Clips widzę przyszłość jedynie na poziomie Google Glass – dużo szumu przed próbą wypuszczenia produktu na rynek, zdawkowe informacje i… wielka klapa. Dziś Google nawet nie próbuje pamiętać o Glass’ie. W przyszłym roku pewnie podobny los spotka Clips’a.