Gdzie kończy się postprodukcja, a zaczyna fotomanipulacja?

Rzadko zdarza się, abyśmy chcieli pokazać światu nasze zdjęcia w całkiem surowej formie. Zwłaszcza w wypadku pracy na RAWach postulat publikowania surowych i nietkniętych zdjęć wydaje się absurdalny. RAW skupia się na zapisaniu jak najbardziej złożonej informacji o obrazie. Zapewniając szczegółowość w światłach i cieniach pozwala praktycznie bezstratnie „skorygować” wszelkie aspekty związane z barwą, tonacją, kontrastem. Porównując JPG z RAWem tego samego zdjęcia wielu początkujących fotografów żali się, że RAW odziera ich z wyrazistości koloru. To głownie dlatego, że żaden producent nie serwuje nam surowej wersji obrazu w JPG. To co widzimy bezpośrednio po zrobieniu zdjęcia na matrycy ekranu (jako podgląd JPG, jeśli decydujemy się na zapis w obu formatach jednocześnie) wcale nie jest tak surowe, jak laik mógłby pomyśleć. W zakresie świateł, tonacji i podobnych aspektów powinniśmy móc zatem bezkarnie działać. To nie „ratowanie pstryka” tylko dopracowanie obrazu, zrobienie w naszym autorskim stylu tego, co dla większości użytkowników aparatu robi producent aparatu generując JPG. Każdy związany z tematem fotografii powie Wam zatem, że wszystkie te zabiegi to postprodukcja, a nie fotomanipulacja.

Zatem gdzie kończy się postprodukcja, a zaczyna fotomanipulacja? Wszak użycie samego stempla, w celu usunięcia niepożądanych drobin kurzu, a nawet martwych pikseli nie jest zbrodnią na zdjęciu. Zwłaszcza, że każdy producent zastrzega sobie prawo do dopuszczalnego procenta fabrycznie martwych pikseli. Ryzyko, że taki fabryczny, mieszczący się w granicach dopuszczalnych przez producenta, martwy piksel się trafi dotyczy nawet profesjonalnych aparatów, gdzie za samo body płacimy kilkadziesiąt złotych. Co jednak, jeśli decydujemy się na zastąpienie czy podmienienie większych fragmentów obrazu? Czy usunięcie porzuconej przez turystę butelki, najzwyczajniej w świecie szpecącej krajobrazowy kadr, to już zbyt dużo? Technicznie nadal możemy przecież posługiwać się tymi samymi narzędziami, które przed chwilą zmieściły się w zakresie zwykłej postprodukcji. Jednak, to nie narzędzie świadczy o tym, czy dopuszczamy się już fotomanipulacji, a cel i zakres w jakim zostało użyte.

Usunięcie czegoś, co jest ewidentnym „śmieciem”, co nie jest integralną częścią fotografowanego świata, nie jest przecież naganne. Co więcej, mieści się w definicji obróbki dopuszczalnej przez wiele konkursów. Jeśli jednak uznamy, że lewa ręka naszego modela bardziej pasuje do jego prawej nogi i „przemieścimy” elementy modela niezgodnie z tym co możemy spotkać na żywo, możemy z całą pewnością mówić o fotomanipulacji. Tak też w ostatnim czasie uznał African Geographic, dyskwalifikując pierwotnego zwycięzcę za dopuszczenie się fotomontażu. Pierwotnie nagrodzone zdjęcie przedstawia Tim’a, kenijskiego słonia dość dobrze znanego lokalnym przyrodnikom.

źródło: African Geographic, autor: Björn Persson

I choć na pierwszy rzut oka widać, że kolorystyka zdjęcia jest wyjątkowo surrealistyczna, niebo aż krzyczy, że zostało wyraźnie zmienione, organizator nie miał nic przeciwko takim zabiegom. Wręcz przeciwnie, jury twierdziło, że podkreśla do majestatyczność fotografowanego zwierzęcia. Jednak to co pogrążyło zwycięzcę, to anatomia fotografowanego słonia. African Geographic zamieścił zdjęcia innego fotografa, przedstawiające tego samego osobnika.

źródło: African Geographic, autor: Selengei Poole-Granli

źródło: African Geographic, autor: Selengei Poole-Granli

Widać na nich wyraźnie, iż „dziurawy” kawałek ucha znajduje się z lewej strony słonia (prawej patrząc z pozycji widza). Z tej samej strony widzimy też charakterystyczny, zdecydowanie krótszy kieł. Jak odzwierciedlono to na zwycięskiej fotografii? Rozerwany kawałek ucha znajduje się z prawej strony słonia (lewej strony widza). Skąd jednak możemy wiedzieć czy nie jest to wyłącznie efekt lustrzanego odbicia zdjęcia? Samo „odwrócenie” zdjęcia wydaje się być przecież dość niewinnym zabiegiem. Wystarczy jednak spojrzeć na położenie krótszego kła, by uświadomić sobie, że to nie lustrzane odbicie doprowadziło do zmiany położenia ucha. Na nagrodzonym zdjęciu krótszy kieł znajduje się z tej samej strony, co na innych zdjęciach. Z tej, po której powinno było znaleźć się charakterystyczne ucho. Autor zdjęcia zdecydowanie zatem dopuścił się fotomanipulacji, niezgodnej z regulaminem większości konkursów przyrodniczych.

Decydując się na obróbkę własnych zdjęć musimy zatem zastanowić się, gdzie kończy się udoskonalenie tego co widzimy i wydobycie walorów fotografowanej sceny (mające na celu jedynie głębsze przemówienie do widza), a gdzie zaczyna przekłamywanie faktów. W zależności bowiem od tego co fotografujemy, zgodność ze stanem rzeczywistym może mieć istotne znaczenie. O tyle o ile w fotografii komercyjnej nigdy nie chodziło o autentyczność przekazu, to w fotografii krajobrazowej i przyrodniczej świat zawsze kręcił się wokół pokazania tego, co prawdziwe. Oczywiście, czasem podkolorowanego, bo lubimy gdy nasz świat jest żywy i barwny. W fotografii przyrodniczej nie ma jednak większego sensu zmieniać anatomii naszych modeli czy na siłę usuwać ich „niedoskonałości” – wszak żaden żywy organizm nie jest z natury doskonale symetryczny…